Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

czyniły na mnie te małe czarne figurki, wyciągające cieniutkiemi dziecinnemi głosikami: Ave Maria, które powtarzało się co chwila, w pieśni, śpiewanej zresztą w języku ki-suahili. Istnieje cała, niezmiernie miła kategorya wrażeń, będąca przypomnieniem i jakby odnalezieniem tego, czegośmy zaznali i z czemeśmy się zżyli od lat dziecinnych. Otóż z podobnego rodzaju przypomnieniem spotkałem się w tej kapliczce. Pamiętałem, że to Zanzibar, że o kilkaset kroków roztacza się Ocean Indyjski, a tysiące mil przedziela mnie od domowych progów, a jednak, słuchając tej pieśni, chociaż śpiewanej przez czarnych malców i w nieznanym języku, miałem złudzenie, że jestem gdzieś między swymi, w jakiejś parafialnej kapliczce, w której wiejskie dzieci śpiewają: „Anioł Pański.“ Im się jest dalej, tem takie złudzenia więcej wzruszają. Odnajdywałem je potem co misya.
Po południu tego samego dnia, ojciec Ruby zaprowadził nas, z polecenia przełożonego, od msgra de Courmont, wikaryusza apostolskiego Zangwebaru. Mieszka on w drugiej misyi, położonej w środku miasta, w owej podobnej do labiryntu dzielnicy indyjskiej, którą już opisywałem w poprzednich listach. Ta misya, znacznie