many park wielkomiejski. Nic tu poprzednio nie rosło, wszystko zasadzili misyonarze, ale że misya założona została od wielu lat, przeto drzewa rozrosły się do ogromnych rozmiarów. Bliżej morza, po prawej ręce od drogi, widzi się wśród nieskończonej liczby kokosów, inne, mniejsze ogrody, stanowiące podszycie palmowego lasu. Zdala wydają się one jakby dzikie kępy rozszalałej podzwrotnikowej roślinności, złożone ze zbitego gąszcza olbrzymich liści bananowych, nad któremi piętrzą się rozłożyste wachlarze palmy błotnej, czuby juk, papaje, manga, drzewa chlebowe, annony, jabłonie cyteryjskie i bambusy. Dopiero przyjrzawszy się bliżej, dostrzega się, że to są plantacye, między któremi kryją się stożkowate chaty murzynów, zostających pod opieką misyi.
Za niemi widać znów dalej las kokosów, którego końca oko nie sięga. Szeroka, wybornie utrzymana aleja, wysadzona w pierwszej połowie drzewami, podobnemi do tui, w drugiej mangami, prowadzi przez ów las do leżących w głębi zabudowań misyi. Idziemy cieniem coraz głębszym, lecz przed nami bielą się już ściany głównego domu. Aleja kończy się wreszcie kratą i bramą, przed którą posąg Chrystusa błogosławi ludziom i drzewom. Nad nim wznosi się
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.