bem jedni tylko misyonarze pracują fizycznie i nie umierają? — trudno na to odpowiedzieć. Może to się tłómaczy do pewnego stopnia ich surowem życiem, ale niezawodnie bardziej jeszcze tym nastrojem duchowym, czy, jeśli ktoś woli, tą odpornością, jaką dają nerwy, owładnięte i wiedzione przez głębokie, wyegzaltowane poczucie obowiązku i wiarę w posłannictwo. Ci ludzie pracują w owych śmiertelnych krainach nietylko jako przewodnicy duchowi, ale poprostu, jak chłopi, to jest tak, jak nie przywykli pracować nawet w naszych klimatach. Rozszerzają nietylko chrześciaństwo — ale zmieniają postać kraju; nietylko murzynów chrzczą — ale uczą ich karmić się, mieszkać i odziewać się po ludzku — słowem, z dziczy zupełnej tworzą ucywilizowane społeczeństwo.
A że najtęższe siły fizyczne muszą się kiedyś zużyć, więc, w nagrodę za takie życie, mają tylko śmierć — na obczyźnie.
Ale pod tym względem życia ich, ni tej ilości szczęścia, która na każdego z nich przypada, nie można mierzyć naszą zwyczajną miarą. Nie mówiąc już o nagrodach pośmiertnych, nie widziałem nigdzie — ja, którym wiele jeździł — ludzi podobnie zadowolonych, nawet i ze swej do-