Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.

czarne remizy zawieszają tuż przed drzwiami tysiące gniazd na drzewach, jakby i one wiedziały, że najspokojniej przy misyi; inne, różnobarwne ptactwo nawołuje się łagodnie w gąszczach; do wtóru rozlegają się głosy dziecinne, mruczą warsztaty, czasem odezwie się dzwonek, a czasem w głębi ogrodu rozlegnie się głos organów, który, porwany przez powiew morski, leci nad dziką krainą, póki się nie rozprószy i nie zcichnie wśród puszcz.
Tak wyglądają misye, gdy się chce patrzeć na nie okiem artysty. Ale po za tem i po za działalnością swą czysto religijną, mają one i inne znaczenie. Najprzód walczą z niewolnictwem i wspierają europejski humanitarny ruch przeciwniewolniczy potężniej, niż wszelkie środki, potężniej nawet, niż pancerniki i działa. Powtóre walczą z islamem, tą największą plagą Afryki, która, jak już wspomniałem, czyni murzyna murzynowi wilkiem, i z której płynie wszystko złe, bo i samo niewolnictwo i krwawe razye i chaos stosunków i zaguba całych narodów. Słyszałem zdania, że, ponieważ praca w Afryce wspiera się na niewolnictwie, przeto, podciąwszy niewolnictwo, burzy się odrazu wszelkie stosunki społeczne i wprowadza się w nie zamęt. Jest to obawa