szczęsnych kłapouchów przeciągać przemocą na linach, co, przy ich uporze, zabiera całe godziny czasu.
Postanowiliśmy przeto, idąc za radą brata Oskara, nie brać osła. O dwunożnych czarnych „pagazis“ były także trudności niemałe. Ów oficer, który nam podczas obiadu w misyi zapowiedział, że ma rozkaz udania się do kraju U-Zagara, wyszedł rzeczywiście na czele dwustu żołnierzy, przyczem, dla niesienia zapasów, zabrał wszystkich murzynów, jakich mógł w okolicy znaleźć, reszta zaś uciekła w gąszcza. Widziałem nazajutrz po przybyciu całą tę karawanę na placu miejskim, obok niemieckiego fortu. Żołnierze stali w szeregach pod bronią, pagazisowie zaś leżeli w malowniczych grupach, na spieczonej słońcem murawie, czekając na hasło wyruszenia. Przez chwilę żałowałem, żem się nie przyłączył do tej wyprawy, myślałem bowiem, że jeśli tym murzynom, których oficer nie zdołał zabrać, spodoba się siedzieć dla bezpieczeństwa przez dwa lub trzy tygodnie w gąszczach, to znów nastąpi mitręga bez końca. Jakoż, gdyby nie stosunki misyonarzy i nie mir, jakiego zażywa między czarnymi brat Oskar, osiedlibyśmy niechybnie na koszu. Brat Oskar miał jednak wiadome sobie
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/273
Ta strona została uwierzytelniona.