Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.

sposoby trafienia do zbiegów i przedstawienia im, że chodzi tu o wyprawę z przyjaciółmi ojca Stefana, którzy dobrze zapłacą i którzy nie idą na wojnę. Skutkiem tego, zaraz nazajutrz, rozmaite obce czarne figury poczęły się pojawiać w misyi, a potem przybywało ich coraz więcej. Kto wziął zadatek, wynoszący, o ile pamiętam, półtorej rupii, to jest około trzech franków, ten tem samem przyjmował zobowiązanie. Nie groził nam też tu zawód, na jaki naraża się każdy podróżny, najmujący ludzi w Zanzibarze, gdzie murzyni biorą zadatek i nie pokazują się więcej.
Brat Oskar znał ludzi, więc wybierał tylko najuczciwszych, a zresztą murzyni, kochając misyonarzy i potrzebując ciągle ich opieki, rzadko pozwalają sobie nie dotrzymać zobowiązań, jakie względem nich zaciągną. Zachodziłem raz wraz do celi brata Oskara, aby przypatrzeć się twarzom tych przyszłych towarzyszów i umieć je później pomiędzy innemi czarnemi rozeznać. Murzyni, dla nieprzywykłego oka, są wszyscy do siebie podobni, tak samo zresztą, jak i my dla nich wydajemy się zapewne między sobą podobni. Wkrótce jednak nauczyłem się ich odróżniać. Byli to ludzie z M’-Guru i U-Zaramo. Znajdowało się między nimi kilku chrześcian, ja-