stała nasza gotowizna, czarni sądziliby, że im je poprostu odebrano. Mówiąc nawiasem, była to jedyna sposobność, bo takich pysznych pawianowych grzyw nie mogliśmy znaleźć później nigdzie, ani w karawanach, które spotykaliśmy w dalszym pochodzie, ani u Hindusów w Bagamoyo i Zanzibarze.
Gdym widział tych ludzi, przyszło mi na myśl, że jednak murzyni afrykańscy stanowią podatny żywioł dla cywilizacji. Dowodem nietylko powstawanie wielkich państw, jak Uganda i Unyoro, nietylko rolnictwo, którem od wieków zajmowała się większa część pokoleń, ale także wysoce rozwinięty ich instynkt handlowy.
Całą Afrykę przebiegają karawany czarnych, niosąc nad brzegi kość słoniową, kauczuk, piasek złoty i wszystko mniej więcej, co ląd wydaje. Murzyni nietylko handlują, ale rozumieją interesa handlowe. Jeśli bronią przejścia przez swoje terytorya, to głównie z obawy, by udział w handlu i korzyści z niego płynące, nie wymknęły się z ich rąk. Podobnego uzdolnienia próżnoby szukać u innych nieucywilizowanych ludów. W pospolitej mowie zwiemy murzynów dzikimi, tak, jak mieszkańców wysp oceanu Spokojnego, Australii, lub czerwonoskórych Indyan
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/302
Ta strona została uwierzytelniona.