Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/306

Ta strona została uwierzytelniona.

utrudniało przystęp krokodylom. Jest ich tu widocznie bardzo dużo, bo gdy któryś z nas spytał Niemca, czyby nie można się w rzece wykąpać, ten w odpowiedzi porwał się za głowę i zapowiedział, że nie pozwoliłby na to, choćby mu przyszło użyć przemocy. Mówiąc nawiasem, przemoc nie była po jego stronie, mieliśmy bowiem w karawanie więcej ludzi, niż było ich w całem M’toni. Tymczasem rozbijano nasz namiot i składano obok niego paki. Namiot kupiłem jeszcze w Egipcie; był on płócienny, zatem bardziej przewiewny od ceratowych, które znów praktyczniejsze są z tego względu, że nie przemakają i nie stają się po dżdżu cięższe. W południowych godzinach bywa jednak i pod płótnem tak gorąco, że lepiej jest sypiać pod gołem niebem, w zaroślach lub w cieniu drzew.
Podczas śniadania kazałem małemu Tomaszowi filtrować wodę. Mieliśmy filtr Pasteur’a, złożony z trzech rur z białej glinki, zamkniętych gumowemi pistonami i połączonych, za pomocą mniejszych gumowych rurek, z jednej strony z flaszką, z drugiej z pompką. Rury owe, mające ściany bardzo parowate, zanurza się w wiadrze z wodą i za pomocą pompki wyciąga się z nich powietrze; wówczas woda, przenikajac przez dro-