zadowolony ze swego obecnego losu. O rzece Kingani wyrażał się z pogardą, zapewnił nas jednak, że hipopotamów zobaczymy w niej, ile sami zechcemy i że niech się tylko ściemni, usłyszymy z pewnością, jak uchodząc przed słoną falą, napływającą z oceanu w czasie przypływu, będą ciągnęły w górę rzeki.
W M’toni jest szalupa żelazna, którą się przeprawiają karawany, idące w głąb lądu lub wracające do Bagamoyo. Przeprawa kosztuje jednę pezę, równającą się mniej więcej francuskiemu sou. Karawany, idące z wnętrza lądu i nie mające gotowizny, płacą za powrotem. Przez rzekę przeciągnięta jest lina i wzdłuż tej liny posuwają łódź, zatem przeprawa odbywa się bez wioseł, których M’toni wcale nie ma. Ponieważ mieliśmy pozwolenie na wycieczkę tą szalupą, więc owi askarisowie, których dał nam porucznik v. Bronsart, przynieśli za nami wiosła i obsady. Ale że w południowych godzinach niepodobna puszczać się na rzekę, więc postanowiliśmy rozpocząć polowanie o trzeciej. Tymczasem o trzeciej pokazało się, że askarisom sprzykrzyło się czekać i że nie mówiąc nic nikomu, wrócili sobie do Bagamoyo, razem ze wszystkiemi przyrządami. Poborca zredagował zaraz do porucznika
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/308
Ta strona została uwierzytelniona.