Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/313

Ta strona została uwierzytelniona.

ślonych kształtów niepodobna było wyróżnić. Przy brzegach czarno było, jak w piwnicy, środkiem leżały na rzece wielkie żelazne plamy, po których przebiegały od czasu do czasu nieco błędne błyski, spowodowane widocznie przez ruch fali, poruszanej przez hipopotamy. Plusk wody i stękania rozlegały się w głębokiej ciszy coraz wyraźniej. Czuć w nich było ociężałość i lenistwo wielkich mas mięsa; zdawało się, że olbrzymie zwierzęta stękają z wysilenia i że z trudem przychodzi im dźwigać swoje ogromy w górę rzeki. Z początku słyszeliśmy te odgłosy tylko w dwóch miejscach, potem nadpłynęło widocznie jeszcze kilka hiposów, bo pomruk i westchnienia odzywały się ze wszystkich stron i trwały ciągle, jakby cała gromada uznała za stosowne nie posuwać się dalej. Siedząc na worach i tamując oddech, wpijaliśmy chciwie oczy w ciemność, by choć cokolwiek rozeznać. W błotach, po drugiej stronie, zagrały chóry żab jakiemś dziwnem rzechotaniem, podobnem do głosów ludzkich. Była to, jakby niespokojna, spieszna rozmowa we wsi, w której się coś stało, ale nikt nie wie dobrze co i jeden przez drugiego gorączkowo wypytuje. Można było przysiądz, że się słyszy podniesione głosy ludzkie. Chwilami rozmowa mil-