Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/330

Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszych wzgórz, z których oko obejmuje szerokie przestrzenie. Widzisz wówczas pod sobą morze drzew, traw i kwiatów. Niektóre drzewa obsypane są kwieciem czerwonem, inne białem lub lila, a na tle ciemnej zieloności lub w przeciwstawieniu do prawie całkiem czarnych cieniów, rzucanych przez konary na podłoże, każda barwa wydaje się żywszą i jaskrawszą. Nad drzewami roje kolorowych ptaków, o piórach zmatowanych, jak aksamit, albo połyskujących jak metal. Wszędzie pełno dziwnych nawoływań, podobnych do głosów ludzkich lub miauczenia kotów. Powietrze przesycone mnóstwem upajających zapachów, które przepływają jak strumienie, na tle ogólnej woni wilgotnych traw, przygrzanych słońcem. Dalsze przedmioty mało tu przesłonięte są mgłą oddalenia, w której u nas zanurzają się, jakby w subtelnej, błękitnej kąpieli. Tu, jak już wspomniałem przy opisie Kingani, wszystko jest wyraźniejsze, a głębie przestrzeni, zapewne z powodu kryształków wilgoci, zawieszonych w powietrzu, daleko przezroczystsze.
Dwie są pory dżdżyste w tych krajach. Jedna, zwana massiką, zapowiada się przerywanemi dżdżami już w lutym, a poczyna się na do-