Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/381

Ta strona została uwierzytelniona.

nieznośna. Nie umilają jej nawet nowe widoki, gdyż kraj na znacznych przestrzeniach jest jednostajny. Wszędzie ten sam step, gąszcza, fantastyczne firanki ljanów, gaje lub samotne drzewa, które zdaleka wydają się być zbitym lasem, w rzeczywistości zaś stoją jedno od drugiego o kilkanaście kroków, tak, jak jabłonie na normandzkich łąkach.
Niedaleko Muene-Pira ludzie nasi spróbowali po raz pierwszy postąpić samodzielnie. Zdarzyło się, że ja i mój towarzysz pozostaliśmy dla polowania z kilkoma murzynami w tyle, resztę zaś pagazich wysłaliśmy naprzód z rozkazem niezatrzymywania się aż u starego króla ludożerców, u którego mieliśmy spędzić noc. Tymczasem, doszedłszy do pewnej wioski, lezącej nad Muene-Pira, dowiadujemy się ze zdziwieniem, że nasi ludzie rozbili już w niej namiot i przygotowali wszystko do postoju.
Co się stało? Bruno, wysłany naprzód, wyjaśnia wkrótce sprawę. Oto w wiosce odbywa się uroczystość „pombe.“ Jest to piwo, wyrabiane z ziarn rośliny sorgo. Murzyni wyrabiają tyle tego napoju, że żadna wioska nie jest w stanie wypić swoich zapasów, że zaś „pombe“ kwaśnieje po dwóch dniach, trzeba przeto wezwać