Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/383

Ta strona została uwierzytelniona.

się zbliżyli. Nasi ludzie spoglądali niespokojnie z po za pleców tłumu, niepewni, czy im pozwolimy zostać i korzystać z gratki, jaka się przytrafiła, czy też każemy ruszać dalej.
Obaj czuliśmy się mocno zmęczeni, był to bowiem drugi pochód tego dnia i słońce już prawie zachodziło. Brała nas ochota zostać, choćby dlatego, by się przypatrzeć tańcom i uczcie czarnych, ale nie mogło to być. Koniecznem było pokazać przy tej pierwszej sposobności ludziom, że muszą się stosować do naszej woli i spełniać ściśle rozkazy. Braliśmy jeszcze i to na uwagę, że w razie pozostania, popiliby się z pewnością pombe i że mogłaby wyniknąć ztąd jakaś kłótnia lub bijatyka między nimi a miejscową ludnością, a w takim razie, zamiast odpoczywać po długich pochodach, trzebaby sądzić, wymierzać kary itp.
Mitręga i tak nas wprawiła w zły humor. Gniew, z jakim wydaliśmy rozkazy, by ruszać dalej, był wprawdzie nieco udany, ale zmieniłby się niechybnie w rzeczywisty i bardzo dla naszych ludzi dotkliwy, w razie najmniejszego z ich strony oporu. Murzyn jednak pojęcie służby łączy dziś jeszcze z pojęciem niewoli i nie opiera się rozkazom nigdy. Trzeba było widzieć gorącz-