Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/384

Ta strona została uwierzytelniona.

kowy pośpiech, z jakim skrzynie zostały podniesione na głowy i z jakim cała karawana ruszyła naprzód w step. Niewątpliwie żal było poczciwcom serdecznie smakowitego pombe, ale pocieszali się myślą, że skończyło się na rozkazach, nie na kijach, a co który tymczasem chłypnął, to chłypnął.
Między zgromadzonymi na uroczystość pombe znajdowało się zapewne wielu mieszkańców Muene-Pira, gdyż byliśmy już w granicach U-Doe i obie wioski należały do tego samego narodu. Nasz Tomek może już i zapomniał trochę drogi do rodzinnego gniazda, ale prowadził nas dobrze i szybko inny kilkunastoletni wyrostek, który się do nas przyłączył. Droga była daleka i trochęśmy w duszy żałowali, że nie wypadało nam zostać w poprzedniej wiosce. Do Muene-Pira przyszliśmy prawie zupełnie po ciemku i również po ciemku zabraliśmy znajomość ze starym królem, noszącym toż samo imię, co wieś.
Byliśmy tedy nakoniec u ludożerców. Ale czasy się zmieniły nawet dla nich. Stary król nie przyjmował nas już z dzidą w ręku, ale z najwidoczniejszym strachem. W pomroku nie mogłem rozeznać jego rysów, ale widziałem czarną, wysoką sylwetę, w ciągłych ukłonach i po-