Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/405

Ta strona została uwierzytelniona.

Nakoniec jednak dostajemy się na spokojniejszą wodę, a z niej na nizką skałę, za którą jest już tylko maleńki i płytki zalew, stykający się wprost z lasem. Śmieję się teraz ze wszystkich krokodylów, ale zarazem klnę nieco przeprawę, albowiem zmęczyłem się i poobcierałem sobie nogi o ostre podwodne kamienie. Chcąc widzieć, jak przeprawa pójdzie memu towarzyszowi i reszcie pagazich, wychodzę na skałę, ale tu czeka mnie nowa przyjemna niespodzianka. Przez podeszwy bosych nóg mogłem wyczuć, do jakiego stopnia stojąca w pełnem świetle skała jest rozpalona, za to siadłszy, zerwałem się coprędzej i uciekłem w las, w cień drzew i paproci.
Murzyni muszą mieć jednak znacznie grubszą skórę, nasz M’sa bowiem siedział sobie w chwilę później spokojnie na tym samym głazie i nie zauważyłem, żeby się zmienił w grzankę.
Towarzysz mój przebrnął rzekę w towarzystwie kilku czarnych, z powodzeniem równem mojemu, poczem spoglądaliśmy obaj na resztę przeprawiających się ludzi.
Widok to bardzo zajmujący. Murzyni idą jeden za drugim, ze skrzyniami na głowach. W miejscach, gdzie woda jest głębsza, podnoszą je przez ostrożność do góry i wówczas ze wznie-