Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/413

Ta strona została uwierzytelniona.

było jakby wypisane na jego twarzy, pełnej zresztą rezygnacyi. Był to człowiek wykształcony, zajmował się dużo zoologią i botaniką, dostarczał do muzeum ciekawych okazów i umiał je przyrządzać. Wyznaję, że dziwiło mnie nieco skromne stanowisko brata, jakie zajmował w misyi, ale o powody nie chciałem pytać.
Gdyśmy opuszczali Manderę, brat Aleksander czuł się nieco zdrowszy. Potem nie miałem o nim wiadomości.
Pierwszy dzień zeszedł nam szybko. Zażywaliśmy wczasu, to śpiąc, to siedząc na biegunowych krzesłach pod werandą i spoglądając na zatopiony w świetle ogród. Gawędka z księżmi skracała godziny między obiadem a wieczerzą. Podczas małej przechadzki, przed zachodem słońca, przybiegły dzieci z misyi z oznajmieniem, że „nioka“ (wąż) siedzi między dylami, przygotowanemi pod budowę gmachu kościołka. Ponieważ nie spotkałem dotąd węża w Afryce, wziąłem strzelbę i poszedłem. Dzieci poczęły wyciągać dyle z wielką odwagą i nakoniec wyparowały z nich nieszczęśliwą „niokę“, którą wystrzał śrutem rozerwał na dwoje, tak, że drugą połowę znalazłem o kilkanaście kroków od pierwszej. Rzecz przytem godna uwagi, że gdy prze-