w gąszcza, człowiek pod dachy chat, karawany nie chodzą, kraj jest cały w dżdżu, w błotach i wyziewach, na które naraża się ten tylko, kto przedsiębiorąc podróż ogromną, nie może jej ukończyć w porze suchej. Jedyny sposób byłby przeczekać w jakiej misyi porę dżdżystą i po jej przejściu puścić się dalej, ale to mogą czynić, albo ludzie, którzy z podróży zrobili sobie wyłączny zawód życia, albo ci, którzy nie zostawili nikogo w domu.
Przytem polowania mogliśmy znaleźć w drodze powrotnej, w miejscowości Gugurumu, położonej w kraju zupełnie niezamieszkałym, na północ Kingani, niedaleko od jej ujścia. Znajduje się tam kałuża z wodą słodką, że zaś na kilka mil wokoło niema innej, a woda w Kingani jest już z powodu bliskości morza słona, przeto wszelki zwierz, żyjący w okolicy, musi przychodzić do owej kałuży, jako do jedynego poidła. Ksiądz Korman namawiał nas koniecznie, byśmy, wracając, rozbili na kilka dni namiot w Gugurumu lub pobliskiej Karabace; my zaś oczywiście postanowiliśmy pójść za tą radą.
Tymczasem czekała nas jeszcze wycieczka w górę rzeki Wami, aż do podnóży M’Pongwe, z których wypływa mała rzeczka M’sua, wpada-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/421
Ta strona została uwierzytelniona.