Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/441

Ta strona została uwierzytelniona.

Murzyni ponieśli go w tryumfie do wioski i złożyli przy naszym namiocie.
Pod zachód słońca obaj z towarzyszem chodziliśmy na ptaki. Zabiłem między innemi dwie papugi, z których wszelako znalazłem tylko jednę — i gołębia, z gatunku prawdopodobnie najmniejszego, jaki istnieje na kuli ziemskiej. Śliczna ta ptaszyna, upierzona biało i ceglasto, nie jest większa od naszej dzierlatki. Chciałem koniecznie zachować jej skórę, ale nie mając potrzebnych narzędzi i środków przeciwgnilnych, nie mogłem tego dokazać.
Pomyślne rozwiązanie sprawy z krokodylem zdawało mi się być równie pomyślną wróżbą na Gugurumu; poszedłem więc spać w dobrym humorze. Nie mogłem jednak usnąć, bo murzyni nasi tłukli znów całą noc kassawę, M’sa zaś, zasiadłszy w kuczki przy ogniu, śpiewał przez nos swoje wieczne: „M’Buana Kuba, Bagamoyo, wengi rupia“ itd.
Nazajutrz przyszedł Brahimu, król wioski Brahimu, dziwna jakaś figura, rozmawiająca ustawicznie głośno sama ze sobą lub wybuchająca nagle śmiechem bez żadnego powodu. Zrobił mi wrażenie waryata. Wyprawiłem go zaraz do domu, by tam zatrzymał Tebe-myśliwca, sami zaś