ruszyliśmy na noc do Wianzi, uganiając się po drodze niepomyślnie za pentarkami. Pod wieczór przyszły znowu chmury, ale wiatr rozegnał je niebawem.
Spieszno nam było do Gugurumu, więc nie szczędziliśmy nóg, zwłaszcza, że zdrowie dopisywało nam ciągle. Termometr do mierzenia ciepłoty ciała, w który każdy jadący do Afryki musi być zaopatrzony, wykazywał temperaturę 36° z czemś — marną i anemiczną, jak na Europę, ale normalną i najpożądańszą w Afryce. Wobec tego mieliśmy ochotę pozostać w Gugurumu tak długo, żeby nawet zarwać coś i z massiki i przypatrzeć się, jak ona wygląda.
Noclegi w gąszczach mniej nas teraz orzeźwiały, bo schodziliśmy znów na niskie pomorze, gdzie noce bywają parne i gorące. W czasie pochodów jednak chmury przesłaniały od czasu do czasu słońce, co przynosiło nam niewypowiedzianą ulgę.
W Wianzi dogoniliśmy króla Brahimu. Następnego dnia służył on nam za przewodnika do własnej siedziby. Idąc na przodzie, krokiem bardzo szybkim, przez całą drogę rozprawiał ze sobą głośno, machając rękoma i wybuchając od czasu do czasu śmiechem. Był to olbrzymi pochód,
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/442
Ta strona została uwierzytelniona.