mu było jeszcze daleko, a trzeba nam stanąć koniecznie przed zachodem słońca. Po przejściu kilkunastu kilometrów, mój ból głowy minął zupełnie, czułem jednak jakiś niepokój w całem ciele i opanowała mnie niezwykła ociężałość. Z trudnością utrzymywałem się na przodzie karawany. Przedemną szedł Tebe-myśliwiec, i jak na złość, przyspieszał ciągle kroku, spoglądając przytem ustawicznie na słońce. Kraj spadał coraz niżej, tarasami. Na jednym z nich Tebe zatrzymał się i ukazując palcem w przestrzeń, jaśniejącą niezmiernym blaskiem, rzekł:
— Bahari! (morze).
Wyraz obleciał wraz całą karawanę i wzbudził radość powszechną. Podróż nie była ani zbyt długa, ani zbyt uciążliwa, a jednak nietylko murzyni, nieumiejący ukryć żadnego wrażenia, ale i my patrzyliśmy ze wzruszeniem w dal, na ów błyszczący szlak wodny. Zdało mi się, jakby ktoś otworzył przedemną wrota do domu, za któremi wszystko, com widział, wszystkie owe góry, rzeki, lasy, wioski murzyńskie, noclegi pod namiotem, pokryją się zaraz błękitną mgłą oddalenia i staną się wspomnieniem.
Było mi jakoś coraz bardziej nieswojo. Chwilami zdawało mi się, że mam gorączkę. Przy-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/446
Ta strona została uwierzytelniona.