Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/450

Ta strona została uwierzytelniona.

rumu ona mnie zmoże, ale gdy znajdę się w Bagamoyo, pod opieką misyonarzy, to się nie dam. W tym celu zawołałem natychmiast Bruna i przykazałem mu, by jutro, skoro świt, połowa ludzi była gotowa do drogi, bez namiotu, tylko z mojem łóżkiem, na którem mnie poniosą w razie potrzeby.
Towarzysz mój chciał koniecznie wracać wraz ze mną. Przedstawiłem mu, żeby tego nie czynił, że w drodze nic mi nie pomoże, a przecie w ciągu jednego dnia dotrę do Bagamoyo pod doświadczoną opiekę ojca Stefana. Po długich namowach stanęło na tem, że jeśli jutro będę się czuł zdrowszy, to zostanie i skorzysta z polowań w Gugurumu, jeśli nie, to pójdzie ze mną.
Potężna doza chininy podcięła tymczasem moją gorączkę. Przyszło tylko osłabienie i zupełna obojętność na wszystko, posunięta do tego stopnia, że gdy w nocy, siedząc przed namiotem na myśliwskiem krzesełku, usłyszałem stękanie lwa, nie uczyniło ono na mnie żadnego wrażenia, nie rozbudziło ani moich instynktów myśliwskich, ani instynktu samozachowawczego. Poprostu należałem jakby do innego świata. Przypuszczałbym nawet, że owo stękanie było halucynacyą mego słuchu, ale było ono zbyt wy-