łem chatę, z tej zaś strony murzyni moi znaleźli pirogę, długą, ale nadzwyczaj wąską i w dodatku dziurawą. Gdym w nią wszedł, woda poczęła tryskać przez otwór w dnie, jak fontanna. Mimo tego moi ludzie zapakowali się do owej pirogi wszyscy odrazu, alem ich przepędził, pozwoliwszy zostać tylko trzem wioślarzom. Po zatkaniu jako tako dziury, odbiliśmy od brzegu. W czasie przeprawy trzymałem strzelbę w pogotowiu, myślałem bowiem, że gdyby jakiemu hipopotamowi, albo nawet porządnemu krokodylowi, podobało się trącić nosem w naszą pirogę, przewróciłaby się natychmiast do góry dnem. Hipopotamy nie lubią wprawdzie słonej wody; sam sprawdziłem w M’toni, że umykają przed morską falą w górę rzeki; ale na słonem błocie, przez które dopiero co przeszedłem, widziałem między innemi także ich ślady, mógł więc się który zdarzyć i w rzece.
Przepłynęliśmy jednak szczęśliwie. Wysiadłem na brzeg potężnie chory i z przykrością myślałem, że do Bagamoyo jest jeszcze ze dwie godziny drogi, którą trzeba będzie przejść w czasie największego znoju. Tymczasem odesłałem pirogę po ludzi, którzy zostali na tamtym brzegu, sam zaś pospieszyłem do chaty, by się scho-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/456
Ta strona została uwierzytelniona.