Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/469

Ta strona została uwierzytelniona.

natomiast ogromna siła. Dzień przychodzi, jak mocarz i skręca kark nocy w mgnieniu oka.
Bawił mnie ranny ruch przed oknami szpitala. W czasie odpływu przychodzili o wschodzie murzyni, mahometanie i murzynki, czynić nakazane przez Koran ablucye. Potem gromady piróg wyjeżdżały na połów ryb. Morze bywało czasem zupełnie wygładzone; łodzie i ludzie odbijali się w toni, jak w lustrze, tworząc obrazy podobne do jasnych akwarel weneckich, przedstawiających okolice Kiodżii lub Lido. Cała gromada, płynąc gęsto od brzegu, rozpraszała się zwolna na przestworzu i łodzie, zmieniając się w coraz drobniejsze plamki, topniały wreszcie w oddaleniu i błękicie.
Byłem z każdym dniem zdrowszy. Siostry karmiły mnie chininą nawet przy 37° gorączki, ale głównie przyczyniało się do polepszenia mego stanu to, że dzień i noc oddychałem morskiem powietrzem. W izbie tak położonej trudno nie przyjść do zdrowia. Były wprawdzie i w niej jaszczurki na pułapie, bo tego w Zanzibarze uniknąć trudno; wojowałem i tu z mrówkami, bo wojuje się z niemi w całej Afryce; ale wogóle, po wycieczce pełnej trudów, ten pokój czyściuchny, biały, wygodne łóżko ze śnieżną mu-