Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/475

Ta strona została uwierzytelniona.

źroczystej cery, tak podobny do Leonarda da Vinci, jak żywy portret.
Nadzieja zobaczenia Francyi napełniała go radością. Mówił, że spodziewa się odzyskać zupełnie zdrowie i wrócić już potem na resztę dni do misyi. Ale jeszcze raz w życiu chciał zobaczyć rodzinne strony i pozwolenie na wyjazd uważał jako łaskę ze strony msgra de Courmont i nagrodę. Należała mu się ona słusznie. Nikt tak nie pracował, jak on, nikt tylu lat nie spędził na stanowisku, nikt nie przeszedł tylu febr, nikt nie zjednał sobie takiej czci u ludzi wszystkich odcieni skóry. W Zanzibarze znano ojca Stefana doskonale. Anglicy, Niemcy, Arabowie, Hindusi, Malgarze i Suahili — wszystko skłaniało przed nim głowy. Ja cieszyłem się z jego wyjazdu i ze względów czysto egoistycznych, trudno byłoby bowiem na całym świecie znaleźć towarzystwa tak pełnego słodyczy, prostoty i opowiadającego ciekawsze rzeczy.
Brat Oskar przyjechał z nim także, by go wyprawić w drogę. Ten żelazny pracownik zdrów był, jak zwykle, zauważyłem w nim jednak trochę smutku. Prawdopodobnie ozwała się w nim nostalgia, właśnie z powodu odjazdu O. Stefana. Ale ko-