Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/494

Ta strona została uwierzytelniona.

rzach, wysuwając przytem, na znak gniewu, pyszczki, złożone w trąbkę, a jednocześnie mrugając oczyma i drapiąc się po bokach. Między niemi siedzą tu i owdzie stateczne małpozwierze z Madagaskaru, trzymając się zdala od wrzawy, jakby oburzone, iż im kazano jechać w tak niedobranem towarzystwie. Papug i wszelkiego drobniejszego ptactwa zatrzęsienie. Oczy tu cieszą się, ale uszy cierpią srodze.
Przed odejściem kupuję pięknego małpozwierza, koloru wiewiórki, pozostawiając go zresztą aż do Suezu pod dotychczasową opieką. Miła ta istota, która — mówiąc nawiasem — dała mi się potem w Egipcie i w dalszej drodze nieźle we znaki, cieszy się dotąd pożądanem zdrowiem, obrasta przed zimą gęstem futrem, podczas zimy zaś zakrapia się wszystkiem, czego może się dorwać. Wódka kolońska, spirytus do palenia, wino — wszystko jej jedno. Gdy się dorwie flaszki, przechyla ją do pyszczka, zanim kto zdąży ją odebrać — przy której to czynności zamienia z odbierającym pewną ilość policzków, stojącą w stosunku prostym do wypitego płynu.
„Pei-Ho“ jest dzielnym statkiem, daleko szybszym od angielskich i niemieckich. Tamte potrzebują na odbycie drogi między Suezem a Zan-