Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/501

Ta strona została uwierzytelniona.

sięciu wraca. Teraz wydaje mi się ono końcem egzotycznej podróży — sienią Europy. A oto ocean już przebyty, te zaś pięć dni morza Czerwonego, to jedno nic. Suez, Kair, Aleksandrya i Brindisi — to prawie jedna linia z Warszawą i Zakopanem!
Statek bawił w ostoi adeńskiej pięć lub sześć godzin. Braliśmy węgiel i lód. Był czas na zobaczenie cystern, nie mogłem wszelako tego uczynić, bo febra znów mnie wzięła w obroty. Wiedząc, że to nie może już być atak poprzedniej, tylko jakaś marna nowa edycya, niewiele sobie z niej robiłem, nogi jednak gięły się podemną, głowa się kręciła i nie miałem siły zejść do łodzi. Młodzi podróżni pojechali prawie wszyscy, wprawdzie nie do cystern, ale do miasta, z którego wrócili późno, każdy z wiązką wspomnień o czarnych, jak węgiel, abisyńskich pięknościach.
Statek ruszył podczas głębokiej nocy. Między Aden a Obok zaskoczyła nas dziwnego rodzaju burza. Wiei nie było najmniejszej, tylko deszcz lał tak potworny, że podobnego nigdy w życiu nie widziałem. Już nie sznury wody, ale całe rzeki łączyły niebo z morzem. Zdawało się, że po takim potopie, zatoka musi wezbrać