Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/102

Ta strona została uwierzytelniona.

dziesięć czerwonych złotych, które nieboszczka matka twoja u mnie złożyła — i list jej, w którym prosi, abym ci ich nie dawał, żeby się nie rozeszły, jeno w nagłej potrzebie, gdyby przyszedł na cię wóz albo przewóz. No i przyszedł! Zacną, świętobliwą, ale i nieszczęśliwą miałeś matkę, bo, gdy umierała nieboga, niedostatek był już w domu wielki i to, co u mnie złożyła, od ust sobie odejmowała...
— Wieczny odpoczynek racz jej dać, Panie — odrzekł Jacek. — Niechże za te czerwone złote msze za jej duszę się odprawują, a ja Wyrąbki sprzedam, choćby za byle co.
Rozczulił się, usłyszawszy to, ksiądz Woynowski, aż łza zabłysła mu w oku, i znów uściskał Jacka.
— Zacna i w tobie krew — rzekł — ale nie wolno ci matczynego daru odrzucać, nawet na taką intencyę. Mszy też nieboszczce nie zabraknie, tego bądź pewien, bo choć ona pewnie niebardzo ich potrzebuje, ale się innym duszom w czyścu będącym przydadzą. Co do Wyrąbków, lepiejby było w zastaw je oddać, ile że na szlachcica, choćby najmniejszy spłachetek ziemi posiadał, zawsze inaczej patrzą, gdy jest possesionatus.
— Jeno że pilno. Chciałbym bogdaj dziś jechać.
— Dziś nie pojedziesz, chociaż im prędzej — tem lepiej. Ale ci pierwej muszę listy wygotować do moich commilitonów i znajomków. Trzeba będzie także z piwowarami w Jedlni pogadać, u których i mieszki pełne i konie takie, że niejeden towarzysz pancerny nie ma lepszego. Znajdzie się też u mnie, w plebanii, jakowaś stara zbroiczka i kilka szabel, nietyle ozdobnych, jak wypróbowanych na szwedzkich i tureckich karkach...
Tu spojrzał ksiądz w okno i dodał:
— Ale ot! sanie gotowe, a komu w drogę, temu czas...