Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/154

Ta strona została uwierzytelniona.

wrócę tu więcej: pięści z boleści pogryzę, a nie wrócę — tak mi dopomóż Bóg!“ I blady był jak ściana, gdy to mówił, a prawie oszalały z gniewu i bolu.
— Nie wrócił — prawda! nie pokazał się więcej, zaniechał jej, wyrzekł się, opuścił ją, skrzywdził niegodziwem podejrzeniem, ułożył razem z księdzem ten okrutny list — wszystko prawda i w tem opiekun miał słuszność; ale żeby miał jej nigdy nie kochać, żeby, dostawszy pieniędzy, miał wyjeżdżać z lekkiem i radosnem sercem, żeby przestał całkiem o niej myśleć, to przecie było zupełnie do wiary niepodobne.
Troskliwość opiekuńska mogła tak mniemać, ale prawda była inna. Nie blednieje, nie zgrzyta zębami, nie gryzie pięści z bolu i nie szarpie sobie duszy ten, który wcale nie kocha...
Pomyślała wprawdzie panna, że jeśli tak, to jest tylko ta różnica, że dwoje cierpi, nie jedno, ale przecie wstąpiła w nią pewna otucha, a nawet jakowaś nadzieja.
Dni i miesiące, które miały nadejść, wydały je się może jeszcze bardziej smutne, ale mniej gorzkie. Słowa listu przestały ją też tak piec, jak rozpalone żelazo, bo chociaż nie wątpiła, że Jacek brał udział w pisaniu, przecież inna jest rzecz, gdy człowiek coś czyni z rozżalenia i bolu, a inna, gdy z zimnej złości...
Więc ogarnęła ją z nową siłą wielka litość dla Jacka, tak wielka, a zwłaszcza tak gorąca, że mogła to być nietylko sama litość. Myśli jej poczęły się snuć i skręcać w jakąś złotą nić, która ginęła w przyszłości, ale zarazem rzucała na nią blask weselny.
Wojna się skończy, rozłąka także.
— Nie wróci wprawdzie ten okrutny Jacek do Bełczączki — o nie! — bo taki zawziętnik jak sobie coś raz powie, to dotrzyma, ale wróci w te strony, do Wyrąbek,