Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/161

Ta strona została uwierzytelniona.

towarzyszem, może zostać — ale się wstrzymał z tą uwagą, bojąc się, aby nie wyszło na jaw, że jego list nie był tak policzny, ani jego pomoc tak znaczna, jak to mówił pannie Sienińskiej, więc nachmurzył się tylko i rzekł:
— A słyszałem o zastawie Wyrąbek. Za ileż poszły?
— Za więcej, niżbyś waszmość dał — odparł szorstko Marek.
Oczy Pągowskiego zabłysły na chwilę srogim gniewem — pohamował się jednakże po raz wtóry, albowiem przyszło mu na myśl, że dalsza rozmowa może posłużyć jego zamiarom.
— Tem lepiej — rzekł — musi być kawaler rad.
A Bukojemscy, chociaż dowcip mieli z przyrodzenia dość tępy, poczęli zaraz jeden przez drugiego zmyślać, właśnie dlatego, by pokazać Pągowskiemu, jak mało sobie Taczewski i z niego i ze wszystkich w Bełczączce robił.
— Oj-jej! — rzekł Łukasz — jak wyjeżdżał, to mało nie oszalał z radości. A śpiewał ci tak, że aż się łojówki w karczmie przewracały. Prawda, że i podpiliśmy na waletę.
Pan Pągowski znów spojrzał na pannę Sienińską i spostrzegł, że rumiana, pełna życia i młodości jej twarz nagle jakby skamieniała. Kapturek zesunął się jej całkiem z głowy, oczy miała zmrużone jak we śnie i tylko z ruchu nozdrzy i nieznacznego drżenia brody można było poznać, że nie śpi, ale słucha i pilnie słucha.
I aż litość brała patrzeć na nią, lecz nieubłagany szlachcic pomyślał:
— Jeślić jeszcze tkwi drzazga w sercu, to ci ją wyrwę.
A głośno rzekł: