Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/17

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przez Uświatów!
— A Uświatowie znowu tam przez kogoś — odrzekł już z uśmiechem stary szlachcic — i tak dalej, aż do Pana Chrystusowego narodzenia... Tak!... Dobrze i w ziemskim senacie mieć krewnych, a cóż dopiero w niebieskim... Tem pewniejsza promocya... Ale jakim-że sposobem zawędrowaliście waćpanowie z Ukrainy, aż do naszej puszczy Kozienickiej, bo jako słyszałem, to już od kilku lat tu jesteście?
— Od trzech. Ukrainne majętności rebelia dawno już z ziemią zrównała, a potem i granica się tam zmieniła. Nie chcieliśmy w czambułach poganom służyć, więc naprzód sługiwaliśmy wojskowo, potem chodziliśmy dzierżawami, aż wreszcie krewny nasz, pan Malczyński, nadleśniczymi nas tu uczynił.
— Tak — rzekł stary Cypryanowicz. — Aż mi dziwno, żeśmy się tak w tej puszczy obok siebie znaleźli, bo pono wszyscy jesteśmy nie tutejsi, jeno nas zmienność ludzkich losów tu przyniosła. Dziedzictwo waszmości pana (tu zwrócił się do Pągowskiego) też, jako mi wiadomo na Rusi, wedle pomorzańskiego zamku, leży.
Drgnął na to pan Pągowski, jakoby go kto w niezaschłą ranę uraził.
— Miałem i mam tam majętność — rzekł — ale mi obrzydły tamte strony, bo tam jeno nieszczęścia we mnie, jako pioruny, biły.
— Wola Boska — odrzekł Cypryanowicz.
— Pewnie, że próżno w grodzie przeciw niej protestować, ale też i żyć ciężko...
— Waszmość, jako wiadomo, dłuższy czas wojskowo sługiwałeś.
— Pókim ręki nie stracił. Mściłem się krzywd ojczyzny i własnych. A jeśli Pan Jezus odpuści mi