Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/171

Ta strona została uwierzytelniona.

mówiąc, tom to i nieraz, częstym gościem u was bywając, — widział.
— Coście widzieli? — zapytał porywczo Pągowski.
— Nie żadne grzeszne rzeczy, ale takowe signa, po których się konfidencyę i miłość poznaje: widziałem nieraz jak się za ręce przydłużej niż wypadało trzymali, jako za sobą oczyma wodzili; widziałem, jak on raz na drzewie siedział i wiśnie jej do fartuszka spuszczał, a tak się oboje w siebie zapatrzyli, że wiśnie obok fartuszka na ziemię padały; widziałem, jako na lecące bociany spoglądając, ona się całkiem, niby niechcący, na nim wsparła, a potem (niewiasta zawsze chytra) jeszcze go wyłajała, że się nadto przybliżył... i cóż więcej? — i rozmaite takie experimenta, które o utajonych żądzach świadczą. Powiesz waszmość, że to nic? Już-ci nic! Ale że ona czuła Bożą wolę ku niemu taką, albo-li i gorętszą, niż on ku niej, tego ślepy chyba mógł nie widzieć i dziwię się, żeś waćpan nie widział, a jeszcze bardziej, jeżeliś, widząc, wobec swoich zamiarów nie hamował.
Pan Pągowski widział i wiedział, a jednakże słowa prałata wywarły nań okrutne wrażenie.
Co innego jest, gdy się coś bolesnego w sercu tai, a co innego, gdy wsunie się do piersi obca ręka i tym bolem potrząśnie. To też twarz mu zczerwieniała, oczy nabiegły krwią, grube węzły żył wystąpiły na czoło i począł sapać nagle i oddychać tak szybko, że aż zaniepokojony prałat zapytał:
— Co waści jest?
On dał znak ręką, że nic, ale nie odpowiedział.
— Napij się waść wina — zawołał ksiądz.
Pągowski wyciągnął ramię, drżącą dłonią wziął kielich i poniósł do ust, poczem napił się, parsknął i szepnął: