Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/174

Ta strona została uwierzytelniona.

— O jej i o wasze dobro chodzi, więc nie odmawiam — rzekł prałat — jeno chciałbym mieć czas zastanowić się, jak to najłacniej uczynić...
— To ja wraz do cyrulika pójdę i każę sobie krew puścić, aby z trzeźwiejszym umysłem do domu wrócić, a wy koncept sobie ułóżcie. Nie trudno to wam będzie, a tak myślę, że i z tamtej strony nie znajdzie się żaden szkopuł.
— Szkopuł może być tylko jeden, panie bracie.
— Jaki?
— Przyjaźń powinna prawdę mówić, więc wam szczerze powiem. Zacny z was człowiek — wiem! — ale trochę przytwardy. Taką macie reputacyę, a macie ją dlatego, że wszyscy, którzy od was zależą, boją się was okrutnie. Nietylko chłopi, o których poróżniliście się z księdzem Woynowskim, nietylko czeladź i oficyaliści, ale i domowi. Bał się was Taczewski, boi się pani Winnicka, boi się i dziewczyna. Dwóch zwykle swatów przyjeżdża, więc ja zrobię, co będę mógł, ale czy ten drugi nie popsuje mi roboty - nie ręczę.
Oczy Pągowskiego zabłysły przez chwilę gniewem, bo nie lubił, gdy mu wobec mówiono prawdę, ale nad gniewem przemogło zdziwienie, więc zapytał:
— O czem mówicie? Jaki drugi swat?
A ksiądz odrzekł:
— Strach.