Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/179

Ta strona została uwierzytelniona.

radzą, ale skoro i opiekun waćpanny tak czyni, tedy muszę pomówić z nią w pewnej ważnej sprawie, którą memu lichemu dowcipowi powierzył.
Panu Pągowskiemu, gdy to usłyszał, nabrały znów żyły na czole, a panna przybladła nieco i podniosła się niespokojna, gdyż nie wiadomo dlaczego, wydało jej się, że ksiądz będzie z nią mówił o Jacku.
Prałat zaś rzekł:
— Proszę na osobność!
I wyszli.
Pan Pągowski odetchnął głęboko raz i drugi, zabębnił palcami po stole, poczem wstał i, czując potrzebę zagadania wewnętrznego wzruszenia byle jakiemi słowy, rzekł do pani Winnickiej:
— Czy też waćpani kiedy zauważyła, jak wszyscy krewni mojej nieboszczki żony nienawidzą Anulki?
— Szczególniej Krzepeccy — odrzekła pani Winnicka.
— Ha! ledwie nie zgrzytają na jej widok, ale zazgrzytają oni wkrótce jeszcze lepiej!
— Czemu zaś?...
— Dowiesz się waćpani także wkrótce, a tymczasem trzeba o noclegu dla prałata pomyślić!
I po chwili pan Pągowski został sam. Dwaj pachołkowie weszli, by uprzątnąć naczynia po wieczerzy, ale on kazał im z nagłym wybuchem gniewu pójść precz i w komnacie uczyniło się cicho, tylko wielki zegar gdański powtarzał głośno i poważnie: tik, tak! tik, tak!... Pągowski położył rękę na łysinie i począł chodzić po izbie. Zbliżył się do drzwi, za któremi prałat rozmawiał z panną Sienińską, ale usłyszał tylko szmer, w którym rozpoznał wprawdzie głos księdza, ale nie mógł usłyszeć wyrazów. Więc naprzemian to chodził, to się zatrzymywał. Podszedł ku oknu, bo mu się zdawało, że mu tam będzie mniej duszno, i patrzył