Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/216

Ta strona została uwierzytelniona.

cek, lubo smutny zawsze, nabrał trochę ducha i nie zapamiętywa się już tak, jak w pierwszych dniach. Była przytem w liście, obok słów miłości synowskiej jeszcze jedna wiadomość, która przejęła zdziwieniem pana Serafina: „Jeśli Najukochańszy i Wielmożny Ojcze Dobrodzieju (pisał Stanisław) zobaczycie z powrotem Bukojemskich, to nie dziwujcie się i poratuj ich z łaski swojej, bo dziwne spotkały ich przygody, w których my nie możemy już im być pomocą; oni zaś, gdyby na wojnę mieli nie iść, toby chyba pomarli z frasunku, który i tak omal już ich nie umorzył.“
W ciągu następnych miesięcy odwiedzał pan Cypryanowicz kilkakrotnie Bełczączkę, chcąc się dowiedzieć co się dzieje z panną Sienińską. Nie powodowały nim żadne osobiste widoki, bo Stanisław, syn jego, się w niej nie kochał, a z Jackiem wszystko było zerwane; więc czynił to tylko z dobroci serca, a potrosze i z ciekawości, pragnął bowiem sprawdzić, w jaki sposób i o ile dziewczyna przyczyniła się do potargania węzłów tej przyjaźni.
Szło to jednak oporem. Krzepeccy szanowali go wprawdzie, dla jego wielkiej zamożności, więc przyjmowali go gościnnie, ale była to jakaś dziwnie czujna gościnność, tak pilna i nieodstępna, że pan Cypryanowicz nie mógł ani na chwilę pozostać sam na sam z panienką.
Rozumiał, że nie chcą, aby ją wypytywał, jak się z nią obchodzą, i dawało mu to do myślenia, jakkolwiek nie zauważył, żeby obchodzono się z nią źle lub posługiwano się zbytecznie. Obaczył ją wprawdzie raz i drugi czyszczącą skórką od chleba „hatłas“ na białych trzewikach takich rozmiarów, że nie mogły być z jej nogi, lub cerującą wieczorami pończochy; ale panny Krzepeckie czyniły toż samo — więc nie mogło