Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/220

Ta strona została uwierzytelniona.

— A nie głodniście? Bójcie że się Boga! Jakoby czterech Piotrowinów mam przed sobą.
— Nie głodniśmy, bo gościna u każdego szlachcica gotowa — ale nieszczęśliwi.
— Siadajcież. Napijcie się czego ciepłego, a nim zagrzeją, prawcie, co was spotkało. Gdzieżeście byli?
— W Warszawie — odrzekł Mateusz — ale to paskudne miasto.
— Czemu zaś?
— Bo się tam roi od kosterów i pijaków, a na Długiej i na Starem Mieście, co rusz — to wiecha[1].
— I co?
— I namówił jeden taki syn Łukasza, żeby z nim grał w kości. Bogdaj go byli poganie na pal pierwej wbili!
— I zgrał go?
— Wygrał, co Łukasz miał gotowizną, a potem co i my. Desperacya nas ogarnęła i chcieliśmy się odegrać, ale on wygrał jeszcze konia — z siodłem i z pistoletami w olstrach... To mówię jegomości, mysleliśmy, że Łukasz nożem się pchnie... I co robić? jakże brata nie pocieszyć? więc przedaliśmy i drugiego konia, by Łukasz choć miał towarzysza na piechotę.
— Rozumiem już, co się stało.
— A tak, dobrodzieju... Jakeśmy wytrzeźwieli, jeszcze większe zmartwienie, że już dwóch koni niema — zatem jeszcze potrzebniejsza pociecha...
— I takeście się pocieszali, aż do czwartego konia...

— Aż do czwartego! zgrzeszylim, zgrzeszylim! — zaczęli powtarzać skruszeni bracia.

  1. Wiecha była oznaką sklepów, w których sprzedawano wino.