Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/254

Ta strona została uwierzytelniona.

knąwszy się z księdzem Woynowskim i z panem Serafinem, mówiła jakby ze spowiednikiem i z ojcem. Wyznała wszystko — i swój żal za Jackiem i to, że chciała wyjść za opiekuna tylko dlatego, iż sądziła, że Jacek nią pogardził, i że słyszała od Bukojemskich, jakoby miał żenić się z panną Zbierzchowską; wreszcie opowiedziała, jakie było jej życie, a raczej jaka męka w Bełczączce, więc i dokuczliwą złość panien Krzepeckich, i straszne zaloty Marcyana, i to, co zaszło w dniu ostatnim i co było ostatecznym powodem jej ucieczki.
A oni brali się za głowy, słuchając. Ksiądz Woynowski, dawny żołnierz, mimowoli sięgał ręką wzorem Bukojemskich do lewego boku, choć już dawno przy nim szabli nie nosił, a zacny pan Serafin co chwila obejmował drżącemi ze wzruszenia dłońmi skronie dziewczyny i powtarzał:
— A niech spróbuje cię odebrać. Miałem jeno syna, a teraz Bóg mi dał córkę...
Lecz księdza Woynowskiego uderzyło najbardziej to, co dziewczyna mówiła o Jacku. Pamiętając wszystko co zaszło, nie mógł się w tem teraz połapać.
Więc myślał, myślał, gładził całą szerokością dłoni mleczną czuprynę, wreszcie zapytał:
— Czyś waćpanna wiedziała o liście, jaki nieboszczyk Pągowski napisał do Jacka?
— Samam uprosiła opiekuna, aby go napisał.
— To już nic nie rozumiem. Czemu tak?
— Bom chciała, by wrócił.
— Jakoż miał wrócić? — zawołał z pewnym gniewem ksiądz. — List był taki, że właśnie po nim Jacek wyjechał z rozdartem sercem na kraj świata, aby zapomnieć i ten afekt, któryś waćpanna podeptała, wyrzucić z serca.
A ona poczęła mrugać ze zdziwienia oczyma i złożyła jak do modlitwy ręce.