Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/257

Ta strona została uwierzytelniona.

Wilczopolski, który w chwilę potem powrócił z objazdu nocnego stogów, trafił już na inny humor braci. Czupryny ich były zjeżone, oczy zbielałe z wściekłości, prawice gniotły rękojeści szabel.
— Krwi! — wołał Łukasz.
— Dawajcie sam takiego syna!
— Bij!
— Na szable!
I ruszyli, jak jeden mąż, ku wyjściu, lecz pan Cypryanowicz zaskoczył im ode drzwi.
— Stój! — krzyknął — kata, nie szabli, on godzien!