Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/261

Ta strona została uwierzytelniona.

szone, a na myśl mimowoli nasuwały im się wspomnienia owej nocy, w której panna Sienińska po raz pierwszy przestąpiła progi domu w Jedlince. Jęli sobie teraz przypominać, jak to się w niej natychmiast zakochali i jako się przez nią skłócili, a potem „unanimitate“ przeznaczyli ją Stanisławowi Cypryanowiczowi, czyniąc z własnych żądz ciężką dla przyjaźni ofiarę.
Wreszcie Mateusz pociągnął wina, wsparł głowę na dłoni, westchnął i rzekł:
— Jacek tej nocy na drzewie jako wiewórka siedział. Któż się mógł wówczas domyślić, że to jemu właśnie ją Pan Bóg przeznaczył?
— A nam w sieroctwie trwać kazał — dodał Marek.
— Pamiętacie — zapytał Łukasz — jak to wtedy pojaśniało od niej we wszystkich izbach? Nie uczyniłoby się jaśniej od stu świec jarzęcych. A ona to ci sobie wstała, to ci sobie siadła, to ci się uśmiechnęła... A co na cię spojrzała, to ci się tak ciepło w dołyszku robiło, jakobyś się grzanego wina napił... Napijmy się i teraz na tę naszą tęskność okrutną.
Napili się znów — poczem Mateusz uderzył pięścią w stół i zakrzyknął:
— Ej! żeby ona tak tego Jacka nie miłowała!
— To i co? — zapytał oburkliwie Jan — to myślisz, żeby się zaraz w tobie zakochała. Patrzcie, jaki mi gładysz!
— Dobrze, żeś ty nie kostropaty! — odparł Mateusz.
I poczęli na się nieżyczliwie spoglądać. Lecz Łukasz, choć zwykle do zwady wielce pochopny, począł ich godzić:
— Ni dla cię, ni dla cię, ni dla żadnego z nas — rzekł. — Inszy ją dostanie i do ołtarza powiedzie.
— A nam jeno żal i łzy — rzekł Marek.
— To się przynajmniej wzajem kochajmy. Nikt nas na świecie nie kocha! nikt!...