Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/265

Ta strona została uwierzytelniona.

się już domyślić — i z prośbą, której, ze względu na mój wiek, tuszę, że zechcecie łaskawie wysłuchać.
— Rad uczynię zadość każdemu słusznemu żądaniu waszmości — odpowiedział pan Serafin.
A stary począł zacierać ręce:
— Wiedziałem!... z góry wiedziałem! — rzekł. — Bodaj to mieć z kimś rzetelnie mądrym do czynienia! Odrazu człek trafi do ładu. Powiedziałem też mojemu synowi tak: „Zdaj to na mnie! Już (powiadam) jak z panem Cypryanowiczem sprawa, to wszystko pójdzie dobrze, bo nietylko tak rozumnego, ale i tak zacnego obywatela niemasz drugiego w całej okolicy.“
— Zbyt mi waszmość pochlebiasz.
— Nie, nie! — zamało jeszcze mówię!... Ale przystąpmy do sprawy.
— Przystąpmy.
Stary Krzepecki przez chwilę milczał, jakby szukając słów — i tylko poruszał szczękami, tak, że broda schodziła mu się z nosem — wreszcie uśmiechnął się wesoło, przyłożył dłoń do kolan pana Serafina i rzekł:
— Dobrodzieju... oto wiecie, że uciekł nam szczygieł z klatki.
— Wiem. Pono się kota przeląkł.
— Nie miłoż to z takimi rozmawiać!? — zawołał, zacierając ręce, stary — a to dowcip! Ksiądz Tworkowski pęknie z inwidyi — jak mi Bóg miły!
— Słucham waszmości...
— Owóż, ad rem i prosto z mostu: chcielibyśmy onego szczygiełka wziąć z powrotem.
— Czemuby nie?
Pan Krzepecki poruszył raz i drugi brodą w stronę nosa, bo zaniepokoiło go to, że sprawa idzie zbyt gładko. Jednakże klasnął w dłonie i zawołał z udaną radością: