Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/269

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie o to idzie, byś ją waćpan wypędzał, jeno o to, byś ją wziąć dozwolił, tak samo, jakbyś dozwolił, gdyby chodziło o którą z moich córek. O to tylko proszę, byś nam wpoprzek nie stawał.
— Tedy powiem wyraźnie: na żaden gwałt nie pozwolę! W domu moim ja pan, i waszmość — któryś o królu wspominał — powinieneś rozumieć, że tego prawa nawet król jegomość negować mi nie może.
Usłyszawszy to, pan Krzepecki zacisnął pięść, tak, że aż paznogcie wbiły mu się w dłonie, i rzekł:
— Gwałt? Tego właśnie się boję. Ja, jeślim miał co przeciw ludziom (a któż nie miał do czynienia ze złością ludzką?), tom przeciw nim prawem, nie gwałtem zawdy czynił. Ale to nieprawda, co przysłowie mówi, że jabłko niédaleko pada od jabłoni... Czasem pada daleko... Ja dla dobra i dla przezpieczeństwa waszmości chciałem zgodnie załatwić sprawę... Waćpan tu bezbronny w lesie siedzisz, a Marcyan... — ciężko ojcu o synu to mówić — nie całkiem wdał się we mnie... Wstyd mi wyznać, ale ja ręczyć zgoła za niego nie mogę... Boi się cały powiat jego zapalczywości — i słusznie, bo on na nic gotów nie zważać, a ma z pięćdziesiąt szabel na zawołanie... Waćpan zaś... waćpan bezbronny, repeto, w lesie siedzisz... i z tem radzę się policzyć... Ja sam się boję...
Na to wstał pan Cypryanowicz i, zbliżywszy się do Krzepeckiego, spojrzał mu w same białka oczu.
— Waść chcesz mnie przestraszyć? — zapytał.
— Ja sam się boję... — powtórzył stary Krzepecki.
Lecz dalszą rozmowę przerwały im nagłe krzyki z podwórza od strony lamusa i kuchni, więc skoczyli do otwartego okna i w pierwszej chwili skamienieli ze zdumienia. Oto wśród opłotków biegł ze strasznym impetem w stronę kołowrotu i dziedzińca jakiś nadzwy-