Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/341

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale pomyślał, że nim polegnie, musi się przedtem Panu Bogu odwdzięczyć i nagle przeleciały mu przed oczyma duszy tłumy Turków, brody, turbany, zawoje, krzywe szable, chorągwie, buńczuki. Więc z serca wyrwał mu się ku Bogu okrzyk:
— Odwdzięczę się! odwdzięczę!
I uczuł, że dla tych nieprzyjaciół Krzyża i wiary stanie się lwem-niszczycielem. Trwało to widzenie tylko przez mgnienie oka, poczem zalała mu nanowo piersi niezmierna fala szczęścia i kochania.
Tymczasem ceremonia była skończona; orszak ruszył do mieszkania przygotowanego dla państwa młodych przez Cypryanowiczów, a ozdobionego przez towarzyszów z pod chorągwi. Na chwilę tylko mógł tam Jacek przycisnąć młodą panią Taczewską do serca, albowiem wnet musieli oboje wybiedz naprzeciw królestwa, którzy nadjechali z kościoła. Dwa wyższe krzesła były przygotowane dla nich za stołem, więc, po błogosławieństwie, przy którem oboje państwo młodzi przyklękli przed majestatem, prosił Jacek miłościwego pana i panią na ucztę weselną, lecz król odmówił:
— Miły towarzyszu — rzekł — radbym z tobą pogwarzyć, ba, i z tobą, krewniaczko, (tu zwrócił się do pani Taczewskiej) o przyszłem wianie pogadać, ale mi nijak. Chwilę ostanę i zdrowie wasze wypiję, siadać wszelako nie mogę, bo tyle mam na głowie, że mi każda godzina droga.
— A wiera! — zawołało kilkadziesiąt głosów.
Taczewski podjął pod nogi pana, a on wziął ze stołu nalany kieliszek.
— Mości panowie! — zawołał — zdrowie państwa młodych!
Uczynił się krzyk: „vivant! crescant! floreant!“, poczem król znów głos zabrał: