Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/351

Ta strona została uwierzytelniona.

Rosły, złoto-gniady natolski koń niósł go lekko mimo ciężkiej zbroi, rzucając głową, dzwoniąc wędzidłem i parskając rozgłośnie, jakby na dobrą wróżbę dla rycerza.
Jacek zwrócił swą, okrytą żelazem głowę w stronę żony i poruszył ustami, jakby szepcąc, lecz choć żadne wyraźne słowo nie doszło do jej uszu, odgadła przecie, że mówi jej ostatnie „bądź zdrowa!“ — i taki poryw miłości i tęsknoty chwycił ją za serce, że gdyby była mogła za cenę życia zmienić się naprzykład w jaskółkę, usiąść na jego ramieniu lub na proporcu jego kopii i towarzyszyć mu w drogę, nie byłaby się wahała ani chwili.
— Bądź zdrów, Jacku! niech cię Bóg strzeże... — zawołała, wyciągając ku niemu ramiona.
I oczy jej zrosiły się łzami, a on przejechał — błyszczący w słońcu, jakiś uroczysty i jakby uświęcony tą służbą, którą miał odsłużyć.


∗                              ∗

Za chorągwią królewicza Aleksandra nadciągnęły i przeszły inne, równie świetne i równie straszne, poczem, śladem innych pułków, zatoczywszy wielki krąg, ustawiły się na równinie prawie na tych samych miejscach, z których wyruszyły w czasie rewii, ale już w szyku pochodowym.


∗                              ∗