Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/80

Ta strona została uwierzytelniona.

cecie. Księdza też uproszę, żeby pojechał do Bełczączki i oznajmił ostrożnie, co się stało.
Tu zamyślił się pan Jacek, a po chwili rzekł:
— Oj! nie przedtem była bieda, ale teraz będzie bieda... Bogdaj-że waszmościów, żeście się tego pojedynku naparli.
— Prawda! napieraliśmy się — odrzekł Cypryanowicz. — To ja poświadczę i panowie Bukojemscy poświadczą.
— Poświadczym, choć mi ramię okrutnie dolega — ozwał się stękając nieco Marek. — Oj! toś nas waćpan ufetował, niech cię kule biją.
Do Wyrąbek nie było daleko. Wkrótce też wjechali w opłotki, śród których spotkali brnącego w śniegu księdza Woynowskiego; ów bowiem, niespokojny o to, co się stanie, nie mógł już dłużej wysiedzieć i wyszedł naprzeciw.
Taczewski zeskoczył na jego widok z sani, a ksiądz posunął się też żywiej ku niemu, a widząc, że zdrów i cały, zawołał:
— No, co tam?
— A przywożę ichmościów — odpowiedział Jacek.
Twarz staruszka rozjaśniła się na chwilę, ale spoważniała zaraz, gdy na saniach dostrzegł umazanych krwią Bukojemskich i Cypryanowicza.
I aż klasnął w dłonie.
— Wszystkich pięciu! — zawołał.
— A pięciu!...
— Obraza Boska!
Poczem do rannych:
— Jakże waściom?
Oni pokłonili mu się czapkami, prócz Marka, który mając przecięty obojczyk, nie mógł nietylko prawą, ale i lewą ręką poruszać. Więc tylko stęknął i rzekł: