Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/82

Ta strona została uwierzytelniona.

medyka. Prędko też poszło, bo nie licząc Marka, inni lekko tylko byli poszczerbieni. Obojczyk Markowy dłuższej znacznie wymagał roboty, ale gdy wreszcie i on został zestawiony, odetchnął ksiądz Woynowski i zatarł ubabrane ręce.
— No? — rzekł — dzięki Panu Jezusowi, obyło się bez ciężkiej przygody. Pewnie się też waszmościowie lepiej zaraz czujecie.
— Pić się chce! — odrzekł Mateusz Bukojemski.
— Nie zaszkodzi! Każ, Jacku, przynieść wody.
Lecz Mateusz aż przypodniósł się na słomie.
— Jakto wody? — zapytał złamanym głosem.
A Marek, leżąc na wznak na Jackowem łóżku i stękając nieco, ozwał się niespodzianie:
— Ksiądz dobrodziej chce pewnie ręce umyć.
Na to Jacek spojrzał z prawdziwą rozpaczą na księdza, a ów począł się śmiać i rzekł:
— Oto szczerzy żołnierze! Można też i wina, można, ale niewiele.
Lecz Taczewski zaciągnął go za rękaw do alkierza.
— Dobrodzieju, — szepnął — co ja pocznę! W śpiżarni pustki, w piwnicy pustki, ja sam coraz to pasa dociskam. Co ja im dam!
— Jest! jest! — odszepnął staruszek. — Wyjeżdżając, dałem dyspozycję i już przywieźli, a jak nie starczy, to poproszę u piwowarów w Jedlni... Dla siebie niby, oczywiście... dla siebie... Każ-że im dać zaraz po szklanicy, aby się zaś pocieszyli po przygodzie.
Usłyszawszy to Jacek, zawinął się prędko i wkrótce panowie Bukojemscy zaczęli się pocieszać wzajemnie. Wzrastała też z każdą chwilą i ich życzliwość dla Jacka:
— Biliśmy się, bo to się każdemu trafi, — mówił Mateusz — ale ja zaraz pomyślałem, że waść godny kawaler.