Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

W chacie mieszkał borowy, imieniem Szczepan, i córka jego, lat szesnastu dziewczyna, na imię Kasia. Była Kasia tem w tej chacie, czem zorza na niebie. Chowała się w niewinności wielkiej i w bojaźni Bożej. Nieboszczyk stryjko, który czasu swego z różnych pieców chleb jadał, a na starość był organistą w sąsiednim kościółku, nauczył ją czytać na pobożnej książce, a czego nie douczył, tego douczyła ustroń leśna. Więc pszczoły nauczyły ją pracować, gołębie: jak być czystą, szare wróble: jak świegotać staremu ojcu wesoło, spokojna fala wyuczyła ją spokoju, pogoda niebieska — ziemskiej pogody, pobożny ranny dzwonek na kościółku — pobożności, a dobroć Boża — dobroci ludzkiej.
I ojciec więc, i Kasia wiedli żywot cichy i byli szczęśliwi, jak tylko w ciszy leśnej można być szczęśliwym na świecie.
Raz, w wilję Zielonych Świątek, stary Szczepan przyszedł na południe do domu. Obszedł był kawał lasu, więc przybywał zmęczony, bo wracał z bajorów i kęp wilgotnych. Kasia zastawiła mu obiad, a po obiedzie, dawszy jeść psu i pomywszy misy i garnki, rzekła:
— Tatulu?
— A no?
— Pójdę do boru.
— Idź, idź. Niech cię spotka wilk, albo jaka inna gadzina.
— Pójdę po ziele. Jutro Zielone Świątki, trzeba będzie ziela do kościoła.
— A no!