Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

może nawet i bladawą, tylko trochę ozłoconą promieniami słońca; oczy duże, czarne, brwi, jakby napisane, mały, cienki nosek i usta jak wiśnia. Śliczne ciemne włosy wymykały się jej z pod czepca.
Gdy pan pisarz się zbliżył, pies leżący koło mędlicy wstał, schował ogon pod siebie i począł warczeć, błyskając od czasu do czasu kłami, jakby się uśmiechał.
— Kruczek — zawołała dźwięcznym cienkim głosem kobieta — nie będziesz ty leżał: żeby cię robole!...
— Dobry wieczór, Rzepowa! — zaczął pisarz.
— Dobry wieczór, panu pisarzoju! — odrzekła kobieta, nie przestając mędlić.
— Wasz w domu?
— Na robocie w lesie.
— A to szkoda. Jest do niego interes z gminy.
Interes z gminy, to dla prostych ludzi zawsze znaczy coś niedobrego. Rzepowa przestała mędlić i, spojrzawszy trwożnie, spytała niespokojnie:
— No? cóże to takiego?
Pan pisarz tymczasem przeszedł wrota i stanął koło niej.
— A dacie się pocałować? to wam powiem.
— Obędzie się! — odparła kobieta.
Ale pan pisarz już zdołał ją objąć wpół i przygarnąć do siebie.
— Panie! będę krzyceć! — wołała Rzepowa, wyrywając się silnie.
— Moja śliczna, Rzepowa... Marysiu!
— Pa-anie! toć to obraza Boska! Panie!