„A od samego prawie świtania
Do późnej nocy łzy leję;
W nocy oddycham przez ciężkie wzdychania:
Straciłem wszelką nadzieję“.
Głos biegł w stronę dworu, wśród poetycznej ciszy nocy letnich, a pan Zołzikiewicz dodawał jeszcze po chwili:
„O ludzie, ludzie, ludzie nieczuli,
Coście młodzieńca życie zatruli“.
Ktoby jednak chciał posądzać pana Zołzikiewicza o sentymentalizm, temu wręcz powiem, że się myli. Nadto trzeźwy był umysł tego wielkiego człowieka, aby być sentymentalnym, w marzeniach też jego zwykle panna Jadwiga podstawiała się za Izabelę, on za Serrana lub Marforego. Że jednak rzeczywistość nie odpowiadała marzeniom, więc ten żelazny człowiek raz jeden zdradził się ze swojem uczuciem, a mianowicie wtedy, kiedy pewnego wieczora spostrzegł na sznurze koło drwalni suszące się spódnice i po znakach J. S., wraz z koroną przy rąbku, poznał, że należą do panny Jadwigi. Wówczas, powiedz pan dobrodziej, któżby wytrzymał? Więc i on nie wytrzymał; zbliżył się i począł gorąco całować jedną z tych spódnic, co zobaczywszy dworska dziewka Małgośka poleciała zaraz do dworu z językiem i doniesieniem, że „pan pisarz nos se w panienki spódnicę wyciero“. Na szczęście jednak nie uwierzono temu, i tak uczucie pana pisarza pozostało nieznanem nikomu.
Czy jednak miał jaką nadzieję? Nie bierzcie mu państwo dobrodziejstwo tego za złe: miał! Ile