razy szedł do dworu, jakiś głos wewnętrzny, słaby wprawdzie, ale nieustający, szeptał mu do ucha: „A nuż dziś panna Jadwiga w czasie obiadu przydepnie ci nogę pod stołem?...
— Hm! mniejszaby i o lakierki — dodawał z ową wielkością duszy, właściwą prawdziwie zakochanym.
Czytanie wydawnictw pana Breslauera dawało mu wiarę w możliwość rozmaitych przydeptywań. Ale panna Jadwiga nietylko mu nic nie przydeptywała — ale, któż zrozumie kobietę!? — patrzyła na niego tak, jakby patrzyła na płot, na kota, na talerz lub coś podobnego. Co on się biedak nie namęczył, żeby zwrócić jej uwagę na siebie. Nieraz, zawiązując niesłychanego koloru krawat lub kładąc jakieś nowe korty z bajecznemi lampasami, myślał sobie: „No, teraz przecie zauważy!“ Sam Srul, odnosząc mu nowe ubranie, mawiał: „Ny! w takich spodniach, to choćby z psieprosieniem do hrabianki można iść“. Gdzietam! Przyszedł było na obiad; wchodzi panna Jadwiga, dumna, niepokalana i czysta, jakby jaka królowa; zaszeleści suknią, fałdami i fałdeczkami; potem siada, bierze w cienkie paluszki łyżkę i ani spojrzy.
— Czy ona tego nie rozumie, że to i kosztuje! — myślał z rozpaczą Zołzikiewicz.
Jednak nadziei nie tracił. „Gdyby tak zostać podrewizorem! — myślał — człowiekby ani nogą ze dworu. Z podrewizora do rewizora niedaleko! człowiekby miał najtyczankę, parę koni, a to choćby już wtedy przynajmniej rękę uścisnęła pod stołem“... Pan Zołzikiewicz zapuszczał się jeszcze w niezmiernie dalekie konsekwencje tego uściśnienia ręki, ale myśli
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.