Po południu, koło godziny piątej, na głównej drodze między chałupami błyszczała w dali błękitna parasolka; żółty, ryżowy kapelusik z błękitnemi wstążkami i migdałowa sukienka garnirowana takoż błękitno: to panna Jadwiga szła na spacer po obiedzie, obok niej zaś kuzyn, pan Wiktor.
Panna Jadwiga była to ładna panna, co się nazywa: włosy miała czarne, oczy niebieskie, płeć jak mleko, a przytem ubranie dziwnie starowne, schludne i wykwintne, że aż promienie biły od niego, dodawało jej jeszcze uroku. Jej śliczna dziewicza kibić rysowała się wdzięcznie, jakoby płynąc w powietrzu. Jedną ręką podtrzymywała panna Jadwiga parasolkę, a drugą zaś suknię, z pod której zaś widać było brzeżek karbowany białej spódniczki i śliczne małe nóżki, obute w buciki węgierskie.
Pan Wiktor, który koło niej szedł, choć miał ogromną, kręconą, jasnej barwy czuprynę i broda tylko co mu się puszczała, wyglądał także jak malowanie.
Biło od tej pary zdrowiem, młodością, wesołością, szczęściem; a przytem znać było po obojgu owo życie wyższe, świąteczne; życie skrzydlatych polotów, nietylko w świat zewnętrzny, ale w świat myśli; szerszych pragnień, równie szerokich idei, a czasem w złote i promienne szlaki marzeń.
Wśród tych chałup, obok dzieci wiejskich, chłopów, całego prostackiego otoczenia, wyglądali oboje,
Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.
VII
imogena