Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.

obejść, potrzeba było przejść koło chałupy Rzepowej; poszli więc tamtędy.
Przed wrotami siedziała na pieńku Rzepowa, z łokciami opartemi na kolanach i z twarzą podpartą na ręku. Twarz ta była blada i jakoby skamieniała, oczy czerwone, wejrzenie mętne i utkwione w dal bez myśli.
Rzepowa nie słyszała nawet przechodzących, ale panienka spostrzegła ją zaraz i rzekła:
— Dobry wieczór, Rzepowa!
Rzepowa wstała i, zbliżywszy się, podjęła pod nogi pannę Jadwigę i pana Wiktora, przyczem rozpłakała się cicho.
— Co to wam, Rzepowa? — spytała panna.
— O! jagódko moja złota, o zorzo moja rumiana! Może mi Bóg ciebie zesłał! Przyczyńże ty się za mną, pociecho nasza!
Tu Rzepowa zaczęła opowiadać rzecz całą, przeplatając opowiadanie całowaniem panienki po ręku, a raczej po rękawiczkach, które przytem łzami plamiła; panienka zmieszała się bardzo: widać było wyraźnie kłopot na jej ładnej poważnej twarzyczce, i sama nie wiedziała, co począć, nakoniec jednak rzekła z wahaniem:
— Cóż ja wam poradzę, moja Rzepowo! Mnie was żal bardzo. Doprawdy... cóż ja mogę wam poradzić. Idźcie zresztą do papy... może papa... No, bądźcie zdrowi, Rzepowo...
To rzekłszy, panna Jadwiga podniosła jeszcze wyżej migdałową sukienkę, aż nad trzewikiem błyszczała biała, w błękitne paski pończoszka, potem zaś panna Jadwiga poszła dalej z panem Wiktorem.